Zakręcona...

24 maj 2012

Klaustrofobia...

Zainspirowana pewnym niedawnym wydarzeniem oraz własnymi (przykrymi, niestety) doświadczeniami zaczęłam sie zastanawiać nad tym, jak cieżkie życia mają ludzie z klaustrofobią.

Klaustrofobia należy do tzw. fobii specyficznych i charakteryzuje się nieuzasadnionym lękiem przed małymi, zamkniętymi pomieszczeniami, np. windą oraz (o czym wielu zapomina) nieopanowanym strachem przed zatłoczonymi miejscami. Pamiętam, że miałam koleżankę, z dość zaawansowaną klaustrofobią, która musiała wychodzić z domu przynajmniej godzinę przed zajęciami porannymi, aby uniknąć jeżdżenia w zatłoczonych tramwajach. To samo było popołudniami, żeby uniknąć "godziny szczytu" - przesiadywała godzinami w szkole. Było to dla niej niesamowicie trudne, ale chyba nigdy nie odwarzyła się wsiąść do zatłoczonego środka MPK.

Do końca XIX w. tak naprawdę nie słyszano o tej chorobie. Problem najprawdopodobniej pojawił się wraz z rozwojem miast i gromadzeniem się coraz większej ilości ludzi na coraz mniejszej powierzchni. Innymi słowy im nas było wiecej i im bardziej oszczędzaliśmy na przestrzenii, tym bardziej ludzie zaczynali świrować- wspaniałe, nieprawdaż? To bardzo interesujące, że tak wiele chorób (nie tylko psychicznych!!!) jest wynikiem ludzkiej działalności. Sami miedzy innymi wychodowaliśmy sobie wiele rodzajów chorób; gdy tylko wiele podstawowych leków (jak penicylina) zaczęły być używane niemal wszędzie, bakterie, które niegdyś łatwo ulegały likwidacji pod jej aporem, stały się odporne. Im więcej lekó, tym bardziej odporne stają się choroby. Odporniejsza choroba- nowy lek- nowa, gorsza choroba- nowy lek- nowa, jeszcze gorsza choroba- w końcu, brak leku... zamknięte koło!

 Ale wracając.... Klaustrofobia jest przeciwieństwem lęku przed otwartymi przestrzeniami - agorafobią. Przyczyny klaustrofobii nie są znane. Snuje się przypuszczenia, że mogą być wynikiem jakiś traumatycznych przeżyć w dzieciństwie np. zamknięcie w skrzyni, obserwacji i naśladowaniu zachowań rodziców albo traumy porodu (przejście dziecka przez ciasny kanał rodny). To jest właśnie coś, co chyba mnie najbardziej ciekawi. Czy trauma jaką przechodzi nowo narodzone niemowle, tak naprawdę takie, które dopiero walczy o swój pierwszy oddech może gdzieś w podświadomości zapamiętać te przezycia i później mieć z ich powodu problemy? Wielu badaczy wskazuje na to, ze pomimo występowania amnezji dziecięcej (niemożność zapamiętania niczegi z przed 5 roku życia) wiele wydarzeń, głównie tych traumatycznych, zostaje w naszej podświadomości i ma wpływ na późniejszy rozwój.

Klaustrofobia daje o sobie znać poprzez: duszności, nieuzasadniony niepokój, gęsią skórkę, zimne poty, drżenie rąk i nóg, przyspieszone bicie serca, zwiększone napięcie mięśniowe, paraliż, hiperwentylację, uczucie obniżania się stropu czy sufitu, poczucie zbliżającej się katastrofy.

Mnie osobiście nie dotknęła ta straszna fobia, choć odczuwam swego rodzaju dyskomfort myśląc o zamkniętych przestrzeniach. Dlatego np. będąc w góach bardzo nie lubię zwiedzać jaskiń.

http://kopalniawiedzy.pl/media/lib/22/1201547539_606153-6eb6e39f52a47ccceba12a6aba4dcdd8.jpeg
http://zdrowie.gazeta.pl/Zdrowie/1,101580,11187301,Klaustrofobia.html

14 maj 2012

profesor, też człowiek...

Tak mnie zastanawia ostatnimi czasy, dlaczego tak wielu studenów, dosłownie, boi się swoich wykładowców. Zasnatówmy się. Respekt i szacunek, jakie czuje sie (a przynajmniej powinno) przy pierwszym spotkaniu z nowym profesorem to chyba całkowicie normalne odczucia. Z początku nie wiadomo, jak daleko można się posunąć w kontaktach interpersonalnych z wykładowcą. Nie wszyscy pozwalają na poufałość. Jednak kiedy już jesteśmy w stanie "wybadać" z jakim człowiekiem mamy do czynienia, dlaczego by nie traktować go, jak normalnego ludzia?

Wiadomo, zdarzają się i tacy profesorowie, których jedyną radością na uczelni jest "deptanie" studentów. Tacy szukają tylko okazji do pognębienia studenta. Niestety, nic się na to nie poradzi.
Ponadto biorąc pod uwagę fakt, że od tego jednego człowieka zależeć może to, czy z uśmiechem zakończymy kolejny semestr studiów- nic dziwnego, że czasem studenci odczuwają niemal paraliżujący strach, gdy muszą podejść i porozmawiać z takowym w cztery oczy.

Wciąż jednak mam wrażenie, że to wszystko nie powinno sprawiać, że student traktuje profesora niemal niczym trędowatego.

Sama chodzę na konsultacje do jednego z moich wykładowców. Często było tak, że po przerobieniu materiału najzwyczajniej w świecie siedzieliśmy i gawędziliśmy razem. O stanie w jakim jest nasze miasto, o pielęgniacji ogródków, nawet o wykorzystywaniu seksualnym , jakie panuje na uczelni.  W czasie jednej z rozmów usłyszałam od niego, że bardzo się cieszy iż ktoś nie boi się z nim rozmawiać. To było tak niesamowocie miłe i smutne jednocześnie. Podejrzewam, że większość profesorów nie chodzi całymi dniami marząc, aby studenci wręczyli im medal- "Dla Najfajnieszego Psorka" ani nie biega z młodocianymi na piwo. Jednak wydaje mi się, że takie poczucie, że  wszyscy dookoła unikają Twojego spojrzenia i boją się powiedzieć jedno, pełne zdanie żeby przypadkiem czymś cię nie urazić... musi być niesamowicie deprymujące.

Sama z początku czuję pewien dystans, ale jesli widać, że profesor nie ma nic przeciwko rozmowie i traktuje mnie na równi z sobą- dlaczego mam go unikać?

;)

8 maj 2012

Majówka...

Majówka była i majówka się skończyła.

Nawet sobie nie wyobrażałam, jak trudny będzie powrót do domu. Całe 9 dni spędziłam na działce z rodzicami, dziackami, chrzestną i chłopakiem. Wiele czasu poświeciłam zwykłemu leniuchowaniu, bujaniu się w hamaku, czy kąpielach słonecznych. Jednak... wiele się też wydarzyło.. :P

No moze nie aż tak wiele... :P
Na pewno ważnym wydarzeniem był sam przyjazd mego lubego- w końcu poznał rodzinkę. Cieszę się, że został "pozytywnie przyjęty" i sam zaakceptował różne dziwactwa moich bliskich :P

Dla niego najwazniejsza jednak chyba była wycieczka na konie. On sam nigdy nie siedział w siodle, a że w pobliżu mojej działki jest stadnina, postanowiłam namówić go na "ten pierwszy raz". Z początku widziałam przerażenie na jego twarzy tak ogromne, że myślałam, iż nie podoła zadaniu. Dostał najspokojniejszą klacz i w końcu wskoczył w siodło.
Pierwsze 10 minut to była maskara. Dało się słyszeć jedynie jęki i narzekania. Po chwili jednak, gdy zobaczył, ze koń się go słucha i jest w stanie usiedzieć w siodle, zaczęło mu sie podobać :P dopóki nie zaczęliśmy jechać kłusem. Nim wczuł się w rymt zwierzęcia i nauczył odpowiednio poruszać obił sobie cały tyłek... i nie tylko :P  Jak tylko skońćzyliśmy wycieczkę myślałam, że mnie udusi, ale nie było aż tak źle. Stwierdził jedynie, że przez te dwadzieścia-kilka lat nikomu nie udało się namówić go do jazdy konnej, a teraz chętnie spróbował by jeszcze raz. SUKCES!

Pobyt na działce to dla mnie niesamowite odprężenie. To jest takie przysłowiowe "zadupie" gdzie nawet z zasięgiem jest problem, ale bardzo mi się to podoba. Mogę się odciąć od wszystkiego i wszystkich. Mam czas na przemyślenia i zwykłe leniuchowanie. Powrót do Łodzi  to dla mnie, jak przeskoczenie w inną rzeczywistość. Ale niestety, czasem trzeba... zwłaszcza gdy sesja za pasem, a ja mam zaległości jak stąd do Bieguna Północnego...

A jak wasza majówka?? :)