Zakręcona...

31 sty 2012

I'm back !

Nareszcie, mogę wciągnąć w płuca słodkie powietrze wolności! Sesja została w tyle... zaliczona w 100% :)

Teraz, gdy w końcu mam chwilę wolnego.... zupełnie brakuje mi pomysłów, co mogłabym zrobić. Kiedy nad moją głową wisiało widmo poprawki i stosy notatek zalewały mi biurko, nie mogłam opędzić się od obowiązków... często całkowicie niepotrzebnych. Ale jak można się uczyć, gdy ubrania w szafie nie są poukładane?! Albo kiedy kredki na biurku nie są idealnie zatemperowane? :P

Teraz koniec z tym... w szafie mam porządek. Na biurku też. Nawet w życiu się poukładało. Czyżbym mogła spokojnie usiąśc z książką w ręku i niczym się nie przejmować?

I oto sedno tego postu. Ludzie bez przerwy narzekają na brak wolnego czasu. Nadmiar pracy, obowiązków domowych, problemów z życiem osobostym- wszystko to pochałania minutę za minutą, każdego naszego dnia. Kiedy jednak przychodzi chwila, gdy nie musimy nic robić.... dosłownie nic nie robimy.
Wielokrotnie zdarzało mi się słyszeć komentarze w stylu : "Gdybym miała czas, poszłabym n kręgle." "Chwila wolnego i mógłbym w końcu dokończyć książkę."
Jednak jeszcze częściej widziałam, że w momencie, gdy ktoś MIAŁ ten wolny czas nie robił absolutnie nic. Wszystkie wielkie plany, snute po cichu w czasie pracy, czy nauki legły w gruzach, przytłoczone... lenistwem.

To, że zniechęcenie dopada nas często w natłoku pracy- jestem w stanie zrozumieć.  Jednak gdy mamy już wolną drogę i możliwość robienia WSZYSTKIEGO...? Dlaczego właśnie w momencie, gdy już możemy iść naprzód, zaczynamy odpuszczać?

25 sty 2012

Ktoś nowy...

Nikt nie chce być sam. Dlatego wciąż staramy się poznawać nowych ludzi, obracać w różnych towarzystwach, poprzez łańcuszki znajomych odnajdywać coraz to ciekawszych kompanów zabaw (i nie tylko).

W pewnym momencie może jednak pojawić się problem. Załóżmy, że masz dwójkę przyjaciół, z zupełnie różnych środowisk. Chłopaka/dziewczynę, którzy nie znają twoich znajomych. Albo nawet grupki przyjaciół: jedni czarni, drudzy biali (kolory najlepiej to obrazują). Ty jesteś szary/szara. Doceniasz wady i zalety każdego z nich. Z każdym dobrze się bawisz, na swój sposób.

Kiedy pojawia się problem? Gdy dochodzi do sytuacji zapoznania ich ze sobą. Od razu człowiek zastanawia się, czy nie wynikną z tego jakieś konflikty, czy każdy będzie się (w miarę) dobrze bawił. Nie chodzi nawet o zawarcie nowych, wielkich przyjaźni i stworzenie kochającej się rodzinki. Zwykłe dogadanie się w sytuacjach wspólnych zabaw, jak urodziny osoby "łączącej".

Co, kiedy jednak nie da się tego pogodzić? Dochodzi do tego, że człowiek jest podzielony między dwa światy i musi rozdzielać swój czas tak, by nikt nie czuł się pokrzywdzony. Często pojawia się dysonans, gdy zaczyna się otrzymywać sprzeczne informacje od różnych ludzi... i jak tu wszystkim dogodzić?

Najtrudniejsze staje się to chyba, gdy trzeba pogodzić konflikt między partner/partnerka = przyjaciele. Zawsze zależy nam na obu stronach i nie chcemy, by ktoś czuł się zaniedbany, albo ignorowany. Z jednej strony nasi towarzysze powinni wykazać się dojrzałością i z (nawet sztucznym) uśmiechem znosić towarzystwo niechcianych osób. Przecież i tak nie muszą widywać się 24/h.

A kiedy jedna ze stron, pomimo wszelkich zalet, nie umie odnaleźć się w takiej sytuacji? Nie czuje się swobodnie w towarzystwie tych innych ludzi i nie umie tego ukryć. Czy naprawdę musi dojść do tego, że człowiek zaczyna żyć na dwa różne sposoby? Jakby jego życie toczyło się w dwóch (albo i trzech, czterech, pięciu....) wymiarach, które nie umieją wspólnie egzystować.

Najgorsze jest pierwsze spotkanie, zwłaszcza gdy wiemy, że jedna ze stron ma problemy w odnalezieniu się w nowym otoczeniu. Co dalej...? Poddać się i żyć na dwa fronty, czy walczyć i na siłę odnajdywać sympatie tam, gdzie ich nie ma ?

Sama miałam taką sytuację, właśnie na swoich urodzinach. Zaprosiłam znajomych z różnych "środowisk"...  ze studiów, starych znajomych, kilka osób poznanych przez "łańcuszki". Szybko zawieram znajomości i lubię się otaczać ludźmi, więc w ten wyjątkowy dzień chciałam mieć wszystkich wokół siebie. Niestety nie było tak, jak sobie wymarzyłam. Większość osób dogadywała się ze sobą dobrze, nie musieli udawać. Zwykła impreza. Ale był i drugi koniec kija- parę osób siedziało z boku, jakby za karę, że muszą tu być. Nikt ich nie zmuszał, a i mnie się zrobiło przykro, że źle się bawią. W takich momentach wolałabym już chyba, żeby udawali zamiast siedzieć, jak naburmuszone snoby.

Nie lubię takich sytuacji !!! !!! !!!

Chyba zaczynam odrobinę wariować, ale na obecną chwilę... winę mogę zrzucić na zmęczenie spowodowane sesją :P

21 sty 2012

K czy P ?

Nie mam ostatnio za wiele czasu na pisanie, ale przyznam, że jestem bardzo ciekawa jednek kwestii.
Ostatnimi czasy (po raz chyba setny) wdałam się z koleżanką w dyskusję, który domowy zwierzak jest lepszy... PIES czy KOT ?

Osobiście bardzo lubię psy, ale moją życiową miłością są koty... Dlaczego?

Po pierwsze pies jest niczym niewolnik; kocha bezgranicznie, nie ważne jak wielką krzywdę mu wyrządzić. Na uczucie kota trzeba sobie zasłużyć, dlatego mam do nich tak wielki szacunek.

Ponadto kot ma swój własny rozumek, chodzi własnymi drogami, jest (na swój sposób) niezależny. Psy tak nie robią, przybiegają na każde zawołanie... służalczość.

Poza tym kot wymaga mniej opieki- nie trzeba z nim wychodzić, można mu zostawić jedzenie w misce i zje tyle ile będzie potrzebował... pies natomiast wymaga częstych spacerów (czyli nie możesz np. iść do pracy na te osiem godzin) i gdy się go karmi będzie jadł, aż zwróci.. a potem je dalej.

Ostatnim elementem jest wygląd. No nic nie poradzę, że gracja z jaką porusza się kot... te oczy.. smukłe ciało i elastyczny ogon... sam widok przyprawia mnie o szybsze bicie sera :)

Oczywiście każdy z wymienionych przeze mnie elementów można przełożyć na korzysć psów- bardziej przyjacielskie, zmuszają nas do ruchu... itd.. itd...

Ale to mój pogląd, a ja jestem ciekawa opinii innych :)




18 sty 2012

DZIURA ! ! ! !

Zastanawiające, że człowiek może całe życie szukać szczęścia i tak naprawdę nigdy nie znajdzie tego, co go w pełni satysfakcjonuje. Niewlele osób potrafi przyznać, że odnalazło coś, co nie daje im żadnych powodów do wątpliwości.

Dlaczego więc, gdy w końcu uda nam się odszukać w tym całym chaosie życia coś (lub kogoś) co nas naprawdę uszczęśliwia, zaczynamy szukać dziury w całym? Od razu odnajdujemy, nawet nie wady w całej sytuacji (czy u osoby), ale rzeczy, które sprawiają, że nie czujemy się pewnie.
Czyżby odnalezienie prawdziwego szczęścia sprawiało, że człowiek nie umie w nie uwierzyć?

"To zbyt piękne, by było prawdziwe. Na pewno coś jest nie tak!"

To straszne, że tak często nie umiemy cieszyć się tym co mamy. Zatracić się, zapomnieć o wszelkich niepewnosciach, które w końcu wyjaśniają się i najczęściej okazują całkowicie bezpodstawne.
Zupełnie, jakby w dzisiejszym świecie człowiek nie potrafił swoim umysłem pojąć czegoś takiego, jak szczęście doskonałe. Wciąż stara się odnależć nowe niedopowiedzenia i problemy... może tak jest łatwiej?

Ktoś kto do tej pory spotykał się jedynie z rozczarowaniami i ludzką głupotą (albo i prawdziwą nienawiścią) nie umie pojąć, że są w życiu rzeczy, które mogą być idealne. Nazwijmy to swego rodzaju mechanizmem obronnym: jeśli odnajdziemy w naszej sytuacji, jakieś niedociągnięcia- nie będzie ona idealna. Jej strata nie bedzie aż tak bolała. Bo w końcu, czy można tęsknić za czymś, co nie było IDEALNE ?

Szukamy rzeczy (lub osób), które wypełnią nas od środka i dadzą całkowita satysfakcję... uszczęśliwią. Gdy je znajdziemy nie jesteśmy w stanie tego zaakceptować. Nasz umsył broni się wszelkimi sposobami, żebyśmy tylko nie dali się ponieść emocjom. Serce wyrywa się z euforią, ale mózg włącza hamulec ręczny.

Gdzie tu logika...?

15 sty 2012

Banan na twarzy

Jak to jest, że jednak osoba potrafi sprawić, że nie możemy przestać się uśmiechać... nawet, gdy nie ma jej obok.
Często chodzę roześmiana, głównie z powodu znajomych, jakich sobie dobieram. Sama mam dziwaczne poczucie humoru, więc w połączeniu z nimi, potrafię wpaść w taką fazę śmiechu, że powrót do powagi jest niemal niemożliwy, a na pewno bardzo długi. Ale rzadko się zdarza, by był ktoś o kim sama myśl sprawia, że mam na twarzy banana (czyli, jak określa moja przyjaciółka- wielki, głupawy uśmiech).

Jest tak wiele sytuacji w życiu, które sprawiają, że nasze usta wykrzywiają się w ten charakterystyczny sposób, jednak po chwili wracamy do normalności ( względnej normalności :P ). A czasem zdarzają się osoby, które wywołują u nas uśmiech, z którego nawet nie zdajemy sobie sprawy. Wystarczy myśl, sms, czy jakiekolwiek inne z nią powiązanie i możemy cały dzień chodzić roześiani od ucha do ucha, bez względu na to, czy właśnie oblaliśmy jakiś egzamin, dostaliśmy mandat, czy cokolwiek innego.

Najgorsze jest to, że znajomi zaraz to zauważają i zaczynają wiercić dziurę w brzuchu, co (lub kto) ma na nas taki wpływ. Jak tu się wykręcić od odpowiedzi? :P

Teraz siedzę nad nauką do kolokwium i zamiast załamywać się, że tak niewiele umiem, a zostało mało czasu (matko, jest prawie trzecia a przecież dopiero, co się obudziłam! Kiedy ten czas zleciał?!) to błądzę myślami gdzieś daleko stąd...

Najwyższy czas się ogarnąć, niestety często w walce rozum vs. emocje- wygrywa to drugie :P
Posłucham więc czegoś na uspokojenie i do nauki! A najlepszym muzykiem, który mnie wycisza jest Paco de Lucia :D

http://www.youtube.com/watch?v=jxXmdFYF58k

Polecam :)


13 sty 2012

Napój WYskokowy ...

Wódka, koniak, szapman, piwo, whiskey, brandy, wino, rum, gin.. i wiele, wiele innych. Jakie jest jego zastosowanie? Chyba można by znaleźć więcej możliwości użytku niż rodzajów. Od funkcji " ułatwiania zabawy", po funkcję "zapominania o problemach".

Mnie zastanawia jednak to, jak ludzie zmieniają się pod wpływem alkoholu.

Niektórzy upijają się na "smutaska"; zaczynają wspominać wszelkie wypadki z przeszłości, które były dla nich nie do końca przyjemne. Łzy same lecą z oczu, zalewając ubrania, rozmazując makijaż ( nie tylko u dziewczyn :P ) i zmieniając atmosferę imprezy. Raz zdarzyło mi się znaleźć na zabawie, gdzie wszyscy posmakowali sporych ilości alkoholu i po krótkim czasie płakaliśmy całą gromadą nad.... śmiercią bohatera jakiejś kreskówki. A potem już poszło... każdy odnajdywał swoja najbardziej przygnębiające wspomnienia i dzielił się nimi z innymi. Wszyscy robiliśmy za fontanny.... a pomimo tego, miło ją wspominam :)

Co mamy dalej? Odważnych flirciarzy! Te kilka kieliszków potrafi zmienić prawdziwą "szarą myszkę" w największą kokietkę, a zakompleksionego chłopczyka w istnego Casanove. Wtedy łatwo podejść do kogoś, kto od dawna przyciągał naszą uwagę; zagadać, porozmawiać dłużej niż 10 sekund; może nawet flirtować! Jednak jeśli ktoś wie, że w taki sposób reaguje na alkohol, należy pamiętać o jednym: przed imprezą, jak najgłębiej schować swój telefon. Inaczej można znaleźć w nim następnego dnia wiele miłosnych sms'ów do koleżanek i kolegów.

What more... no tak, nie zapominajmy o błaznach. Wszyscy znamy kogoś, kto pod wpływem alkoholu zmienia się w największego kawalarza naszych czasów, który rzuca najlepszymi dowcipami...  budzi się w nim zawodowy tancerz, piosenkarz, czy kabareciarz. Niestety, często kończy się to też wygłupami w stylu- a teram pokażę wam jak lata Superman....

 I jeszcze misie do tulenia.... to tak, jakby alkohol włączał u nas taki przycisk : tulić-głaskać. Wtedy jesteśmy straceni, a razem z nami wszyscy dookoła. Wtedy każdy z obecnych staje się idealnym kandydatem/kandydatką do bycia naszym pluszaczkiem ;)

Ostatni według mnie element do eliksir prawdy. Sytuacja, gdy wypity alkohol sprawia, że nasz język całkowicie się rozwiązuje. Nie istnieje coś takiego, jak sekret (nasz, albo cudzy), tematy tabu, czy bolesne wspomnienia, o których nie powinniśmy głośno mówić. Jesteśmy też skorzy do odpowiadania na wszelkie pytania... znika skromność, wstyd, samokontrola. Niestey, także i wtedy możemy się pogrążyć wydając swoje największe tajemnice.... swoje to jeszcze, ale nie-daj-boże są to tajemnice przyjaciela/przyjaciółki!



Sama chyba podpiszę się pod eliksirem prawdy i misiem do tulenia... dlatego, jak piję wśród znajomych, musze się pilnować :P
A jak na was działa alkohol? :)


11 sty 2012

Charged schedule :(

Obawiam się, że obecnie mój umysł został całkowicie pochłonięty przez sesję. To już trzecia w mojej karierze, a jednak podchodzę do niej z takim samym stresem, jak do każdej innej. Zawsze na dwa tygodnie przed pierwszym egzaminem zaczynam powoli odczuwać delikatne mrowienie w palcach- oznacza to, że nadszedł już TEN czas. Należy uporządkować notatki, zebrać lektury, odnaleźć wszystkie zagubione notki i dopowiedzenia, dogadać się z innymi, by pokazali swoje bazgroły z wykładów, kupić kolorowe markery i zasiąść do nauki.

Pierwszy raz, tak naprawdę, zaczynam uczyć się tak wcześnie. Choć stres odczuwam z dużym wyprzedzeniem, to uczę się zazwyczaj na 2 - 3 dni przed egzaminem. Zawsze wyznawałam zasadę trzech Z :
Zakuj
Zdaj
Zapomnij

Przecież tak naprawdę połowa z tych rzeczy, które teraz zaprzątają moją głowę nigdy mi się nie przyda w życiu. To jak z matematyką w szkole- czy kiedykolwiek bedę potrzebowała funkcji kwadratowej, albo definicji sinusoidy? (podkreślam: studiuję psychologię). Jednakże na obecną chwilę muszę  znać na pamięć wszelkie definicje, procesy... wszystkie skumulowane informacje będą powoli rozsadzać moja czaszkę od środka.

Kilka dni, a tak wiele do zrobienia... egzaminy, kolokwia, dodatkowe odpowiedzi, prezentacje... a jednak (pomimo stresu) nie umiem sie zmobilizować do ODPOWIEDNIEGO zakuwania.  To właśnie nazywa się prokrastynacją- mechanizm obronny, stosowany rpzez nasz umysł, polegający na odwlekaniu poważnego zadania, często poprzez zajmowanie się czymś o znacznie mniejszym znaczeniu. Ja na przykład zawsze przed sesją mam idealny porządek w pokoju i szafie oraz znam każdy centymetr sześcienny mojego sufitu. A potem przychodzi tzw. żal podecyzyjny, czyli powtarzanie sobie w kółko :
"Dlaczego nie zaczęłam sie uczyć wcześniej?!"
Dlaczego? Może jestem zbyt wielkim leniem, by uczyć sie systematycznie (choć co semestr powtarzam sobie, że czas zacząć stosować regularne metody nauki)... albo zwyczajnie lubię ten zastrzyk adrenaliny, gdy zostaje mi kilka dni (lub godzin) do zakucia materiału na kilkaset stron.

Nie waże, co... ani dlaczego.... ważne, że idę się teraz uczyć, bo jak powiedział Terry Pratchett :

"Uniwersytety są skarbnicami wiedzy:
studenci przychodzą ze szkół przekonani, że wiedzą już prawie wszystko;
po latach odchodzą pewni, że nie wiedzą praktycznie niczego.
Gdzie się podziewa ta wiedza?
Zostaje na uniwersytecie, gdzie jest starannie suszona i składana w magazynach."



Czas bym i ja pozostawiła coś na tym Uniwerku  :)

9 sty 2012

Where is my coffee ... ?!

Tak naprawdę niektórzy uważają kawę za narkotyk. Wspominają o jej negatywnych skutkach dla zdrowia, takich jak nadciśnienie, osteoporoza, udary mózgu, choroby serca, a nawet- rak. Prawdą jest, że mocna, sypana kawa pita w naprawdę dużych ilosciach może prowadzić do swego rodzaju uszkodzeń organizmu. Jednak nie uzależnia! Człowiek może najwyżej przyzwyczaić się do pobudzenia, jakie wywołuje u niego kofeina i nie być w stanie odpowiednio bez niego funkcjonować. That's all...

Dalej- przeprowadzono wiele badań nad kofeiną i jej właściwościami. Oczywiście, nie wszystkie warte są naszej uwagi. Jednakże nie udowodniono wpływu kawy na choroby nowotworowe, cholesterol, czy udar mózgu. Kawa wypłukuje z naszego organizmu wapń, jednak nie w zastrważajacych ilościach, więc są naprawdę nikłe szanse na to aby zachorować na osteoporozę.
Podobnie nadciśnienie- im rzadziej pijesz kawę tym większe prawdopodobieństwo, że twoje tętno się zwiększy, w czasie jej spożywania. Im częściej jednak przyjmujesz kofeinę, tym bardziej efekt ten zanika. Trzeba by się naprawde postarać, aby kofeina doprowadziła do nadciśnienia.
Ale... powinno się pamiętać o fakcie, że każdy organizm jest indywidualny: różnie reagujemy na czynniki ze środowiska; dlatego jedna osoba może traktować kawę jako błogosławieństwo, dla innej być istnym dziełem szatana. U jednego z nas kawa nie będzie wywoływała skutków ubocznych, a nawet może mieć same plusy; u kogoś innego doprowadzi do... nadciśnienia. KAŻDY REAGUJE INACZEJ! Dlatego nie wolno przesadzać :P
A także wiek, osoby starsze powinny unikać picia mocnej kawy. Może zastąpić espresso- capuccino? Albo kawą zbożową  :)

Nie wolno jednak zapomnieć, że nawet kawę można przedawkować. Wyżej mówiłam o chorobach, które kawa może powodować lub przyczyniać się do ich rozwoju. Jednak jest jeszcze krótkotrwały efekt działania kawy, bazujący na naszym zdrowiu i psychice. Przykładowo "zdenerwowanie kofeinowe"- czyli nadmierne rozdrażnienie i uczucie niepokoju, spowodowane nadmiarem kofeiny w naszym organizmie. Może utrudniać zasypianie, zwłaszcza u tych, którzy pijają ją niezbyt często i nagle wieczorem zafundują sobie kubek mocnej kawy. Powinny jej też unikaż kobiety w ciąży- i tutaj będę podpisywać się obiemia rękami. Nie ważne, czy szkodzi, czy nie... przy dzieciach lepiej nie ryzykować :)

A jakie są plusy? Podobno kawa poprawia nasza pamięć krótkotrwałą (czyli to, co zapamiętują nasze zmysły... na jakieś kilka sekund), ułatwia koncentrację i wpływa na układ trwaienny. Czyżby chroniła też przed marskością wątroby? Tak mówią. Zmniejsza prawdopodobieństwo wystąpienia kamicy żółciowej, chroni przed próchnicą, cukrzycą, nowotworami.... oczywiście prawda jest po środku. Być może ma ona w sobie pewnego rodzaju lecznicze właściwości, w końcu jest to dar od etiopijskiego kawowca- wiecznie zielonej rośliny :D Pewne jest, że pobudza ona nasze jelita do lepszej pracy i zapewia nam efektywniejsze myślenie.

A czym kawa jest dla mnie? Chyba tylko smacznym napojem. Nie czuję po niej przypływu energii, ani większej ochoty do pracy :P jednak ciężko mi odmówić jej sobie rano, czy w czasie dnia spędzanego nad książkami. Jest to już raczej kwestią przyzwyczajenia- kawa, ciastko i można zasiadać do nauki! :D

7 sty 2012

Dzieciństwo

Wspomnienia z dzieciństwa wracają niesamowicie szybko, przy najmniejszym impulsie. Obrazki, dźwięki, smaki, dotyk niektórych materiałów- wszystko to w jakimś stopniu przenosi nas w świat zabawek i radości... życia bez trosk. Pamiętam, że dawniej moim największym zmartwieniem była tabliczka mnożenia i czy przekonam rodziców, by kupili mi nową lalkę Barbie xD
Tego typu retrospekcje przeżywam dość często, jednak jeszcze nic nie wzruszyło mnie tak bardzo, jak bajki Disney'a. Wychowałam się na nich....
Wczoraj puścili w telewizji "Króla Lwa". Pomimo iż piosenka wprowadzająca- "Krąg życia"- została zmieniona (co początkowo sprawiło, że wpadłam w furię) to obejrzenie całości zalało mnie falą wspaniałych wspomnień. Mam dwadzieścia lat, a i tak popłakałam się na śmierci Mufasy- czy to dziwne?

Co jeszcze sprawia, że tęsknimy do tych minionych lat? Mnie na pewno radują słodycze, które były popularne, gdy byłam dzieckiem. Na przykład pudrowe cukierki i lizaki; teraz przyprawiają mnie o ból gardła, bo są za słodkie i drapią przy jedzeniu, ale i tak nie mogę się im oprzeć. Na dodatek pamiętam, że były takie bransoletki i zegarki z cukierów- fantastyczność!  Żelki "Malinki", czyli zwykłe żelki optoczone w małych lukrowanych kuleczkach. Pychota! Kiedyś zjadałam kilka paczek dziennie :P Frugo... to jest naprawdę niezapomniane wspomnienie.  Nie dość, że smak jest właściwie taki sam, jak każdego innego napoju, to ma chyba w sobie więcej chemii niż Cola :P Jednak te pstrykające nakrętki xD Brakuje mi jeszcze czekoladek "Milka Stars" i gum "Shock" xD Gumami robiło się njalepsze kawały znajomym... "Masz, zjedz. Ta guma jest pyszna!" a potem obserwowało się ich wykrzywione twarze :D

What more? Stare zabaki i gry... nie ważne ile mam lat, gdy zdarza mi się odwiedzić jakieś dzieci z chęcią siadam z nimi do zabaw... lalki, kucyki Pony, malowanki, edukacyjne gry planszowe xD To dopiero budzi wewnętrzne dziecko. Zdarzało mi się nawet nie raz widzieć kolegów (w moim wieku) którzy mając styczność z dziećmi bawili się samochodzikami i żołnierzykami z większym zaangażowaniem niż czterolatki ! :D

No i oczywiście muzyka... jak byłam mała słuchało się "Smerfnych hitów". Nie zapomnę tego szału na smerfne kawałki :P Pamiętam jeszcze, że miałam też taką fajną płytę z piosenkami edukacyjnymi; nazywała się... "Sery i inne numery". Śpiewała chyba Anna Jurksztowicz; byłam zakochana w tej płycie, która na dodatek uczyła o bajkach, noszeniu sztucznych futer... dowiedziałam się dzięki niej, jak jest po francusku Czerwony Kapturek :D

Znalazłabym jeszcze wiele elementów, które budzą we mnie to małe, zabieganie dziecko. Mam tylko nadzieję, że za kolejne dwadzieścia lat, wciąż będę płakać na "Królu Lwie". W końcu, nie zmieniłam się aż tak bardzo... i chyba sie już nie zmienię :)

4 sty 2012

Seks bez miłości to puste doświadczenie. Ale wśród pustych doświadczeń to jedno z najlepszych.

Cytat ten wypowiedział Woody Allen i stał się on moim ostatnim tematem do rozmyślań.
Zastanówmy się chwileczkę, czym obecnie jest seks? Kiedyś służył on niemal wyłącznie prokreacji. Gdy odkryto, jak wielką przyjemność niesie on ze sobą (oczywiście, przy odpowiednim zaagnażowaniu) ludzie zaczęli traktować go bardziej "łaskawie". Nie było to już zarezerwowane wyłącznie dla małżeństw. Pojawiły się prostytuki i coś, co wszystkich doprowadzało do szewskiej pasji - zdrada. Ale nie o tym chciałam....

Pożycie intymne powoli wychodziło na światło dziennie. Pomimo iż wciąż uważane było za temat tabu rosła ludzka (a zwłaszcza młodzieńcza) ciekawość na jego temat. W ten oto sposób panna młoda przestała mieć obowiązek bycia dziewicą. Seks zmienił swoje znaczenie- zamiast być elementem małżeństwa stał się detalem uczucia.
Para, będąca od jakiegoś czasu w związku, uważała sprawy łóżkowe za swego rodzaju wyznanie miłości. To jakby wypowiedzenie słów "kocham cię" za pomocą ciała. Jednak i to nie utrzymało się zbyt długo w społeczeństwie. Skoro seks to taka rozkosz, a możliwości antykoncepcji stale rosną, dlaczego nie może być tylko przyjemnością? Jak jedzenie czekolady, czy wypad do kina. Szybki numerek w samochodzie, albo znajomość "na jedną noc" stały się powszechne i jednocześnie potępiane społecznie (przyznajmy szczerze, głównie przez starsze pokolenie).
Jak należało by ogarnąć tą sytuację? Czy naszym celem powinno być ukrywanie seksu i zachowywanie tylko dla tej jedynej / tego jedynego, czy jednak można czerpać z niego zwykłą przyjemność, pamiętając oczywiście o zdrowym rozsądku?
Każdy ma swoje podejście i żadnego nie powinno się potępiać. Zwroty typu: cnotka-niewydymka, czy puszczalska świadczą jedynie o ograniczeniu inych, lub ich zazdrości. Bo kto prędzej nazwie kogoś "ladacznicą" ? Dziewczyna, która nie ma zbyt dużego powodzenia u płci przeciwnej lub jest ortodoksyjną zwolenniczką seksu z miłości? Czy jednak osoba, która ma luźne nastawienie do spraw erotyczności?

Zawsze kiedy słyszę tego typu rozmowy, gdzie dyskutują dwie osoby o różnych poglądach, mam ochotę zacząć się śmiać. Bo tak naprawdę, co kogoś obchodzi cudze życie seksualne? ;)

A oto jeszcze jeden cytat Allena :
Miłość jest odpowiedzią, ale kiedy czekasz na odpowiedż, seks zadaje całkiem interesujące pytania.


P.S.
Wiem, że można by tu poruszyć temat zbyt wczesnego rozpoczynania życia seksualnego u małolatów, ale chyba nie dorosłam by dywagować na ten temat. Zamiast zwykłych rozmyślań znalazły by się tu jedynie zdania wykrzyknikowe, oskarżenia i wulgaryzmy. Niestety, brak mi tolerancji w tym temacie.

2 sty 2012

ANTICIPATIO

(łac. oczekiwanie)

Odbyłam dziś interesującą rozmowę z koleżanką, na temat cierpliwości. Dokładniej- spokojnego oczekiwania na to, aby osobnik z "brzydszej" płci podjął odpowiednie kroki do rozpoczęcia nowej znajomości. Jak powinna wyglądać taka sytuacja?
Kiedyś było nie do pomyślenia, by to kobieta stawała się łowcą a mężczyzna zdobyczą (oficjalnie, wiadomo, że nikt nie jest tak dobry w dyskretnym owijaniu sobie ludzi wokół palca, jak kobiety). Dama mogła co najwyżej kokietować, aby dać do zrozumienia, że jest kimś zainteresowana. Niestety w dzisiejszych czasach, gdy panowie otrzymują sprzeczne sygnały (bądź twardy, ale delikatny, męski i wrażliwy zarazem) a ponadto wzrosły żeńskie oczekiwania wobec potencjalnych partnerów, wszystko to doprowadziło do sytuacji, gdzie mężczyźni za bardzo boją się postawić tych pierwszych kilka kroków. W wyniku tego kobiety muszą przejmować te role i stają się bardziej dominujące. To z kolei prowadzi do tego, że mężczyzni przestają się starać tak, jak chciały by tego panie. Czy nie wygląda to na zamknięte koło?

Oczywiście idę teraz po społecznych stereotypach; nie wszyscy się tak zachowują. Jednak prawdą jest, że panowie mają często więcej dystansu. Takie warunki prowadzą do pytania: jak powinna zachować się dziewczyna?
1. Czy powinna cierpliwie czekać i pozwolić JEMU na decydowanie? Pamiętajmy o tym, że kobiety są niesamowicie niecierpliwe i często nie lubią sytuacji, gdy nie wiedzą na czym stoją.
2. Czy może powinna przejąć inicjatywę, odbierając (za przeproszeniem) facetowi jaja? Pewnie, że kobieta też musi się postarać, ale wyobraźcie sobie sytuację, gdy to ona non-stop rozpoczyna rozmowy, zaprasza na randki, etc.
Przy braku zainteresowania jednej ze stron, druga z czasem traci zapał. Coraz mniej zaczepia- bo nie chce być natrętna. Wiadomo, jak kończy się taka sytuacja.
Na tego typu tematy można by dywagować dniami i nocami. Sama wielokrotnie spotkałam się z tym dylematem. Kiedy raz byłam zbyt "chętna" do zawarcia znajomości i telefon niemal topił mi się w rękach od wysyłania sms'ów- wszystko szybko się rozpadło. Innym razem odpuściłam i pozwoliłam sytuacji toczyć się samej- wszystko się rozpadło, choć nieco wolniej i w większym stresie. Dobrą opcja było by znalezienie złotego środka. Jednakże... takowy nie istnieje. Można delikatnie naciskać na drugą osobę, jednak po krótkim czasie może to wydać się namolnością i człowiek odpuszcza. Czeka w niepewności na ruch partnera/partnerki nie wiedząc, czy w góle się doczeka. Mija godzina za godziną, dzień za dniem i ... cała ochoczość mija.
Niestety, nie ma odpowiedniego wyjścia z takiej sytuacji. Jednak doszłyśmy razem z koleżanką do całkiem satysfakcjonującego wniosku : "Czekaj na ruch faceta. Jeśli będzie dość twardy by poprowadzić tą znajomość, pomóż mu. Kiedy jednak nie ma w sobie wystarczającej odwagi- odpuść. Lepiej poczekać na kogoś lepszego niż walczyć o pantoflarza."