Zakręcona...

8 lut 2015

Jak wiele można zaakceptować?

Zastanawiam się ostatnio nad związkami.
Wiadomym jest, że to niemal niemożliwe znaleźć osobę, która będzie do nas idealnie pasować. Taką, której wszystkie cechy będą nam odpowiadały, każda wada będzie dla nas bez problemu do zaakceptowania. Zawsze w tej "drugiej połówce" jest coś co sprawia, że zaczynamy się złościć albo zastanawiać nad sensem całego związku. Całą filozofia polega na tym, że nie kochamy za zalety, ale akceptujemy wady. To podstawa związku.
Chodzi mi jednak po głowie pytanie, jak wiele można zaakceptować? Kiedy pojawia się granica, że nie jest to zwykła akceptacja cudzych wad, a obniżanie standardów. Wiadomo, że każdy ma jakieś "wytyczne" w wyborze partnera. Nie ważne, czy dotyczą one wyglądu, stylu życia, cech charakteru, czy nawet zasobności portfela. Każdy w jakiś sposób wybiera. Rzadko udaje się jednak odnaleźć osobę, która będzie posiadała wszystkie upragnione cechy.
Co w sytuacji, gdy znaleźliśmy osobę, która jest dla nas w sam raz. Ubóstwiamy ją za zalety, chcemy dzielić z nią nasz czas. Nawet wady są przez nas akceptowane.... prawie. Pojawia się jednak pewna rzecz, której nie potrafimy, nie chcemy zaakceptować. Może to być nawyk, jakaś cecha charakteru; nie sprawia ona, że ta osoba jest "zła" dla nas. Wciąż czujemy to samo. Jednak jest to jak mały kamyk w bucie, który nie pozwala o sobie zapomnieć. Z czasem zaczyna nas coraz bardziej irytować, a nawet smucić.
Co należy wtedy zrobić? Porozmawiać o tym? Przecież nie można zmienić drugiej osoby. W związkach dopasowujemy się do siebie, ale nie zmieniamy swoich charakterów o 180 stopni. Odpuścić? Tak się nie da, często jest to coś, co po jakimś czasie sprawia  ból.
Ciężko poradzić sobie z takim dylematem, tak by nie urazić tej drugiej strony.

Brak komentarzy: